Cichociemni. Operacja Weller 12 cz.I

      Pierwsi cichociemni zostali zrzuceni na spadochronach do okupowanej Polski w połowie lutego 1941 roku.

Stanowili elitę Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie. Byli świetnie wyszkoleni w bazach na terenie Wielkiej Brytanii i Włoch. Do kraju przerzucano ich drogą lotniczą.

     Określenie „cichociemni” pierwszy raz użyto prawdopodobnie w 1941 roku w szkockich bazach (stacjach) szkoleniowych dla przyszłych „zrzutków”.

Jedna z wersji mówi, że było to podczas nocnych ćwiczeń na kursach dywersji.

     Nazwa początkowo określała raczej sposób w jaki żołnierze „znikali” z oddziałów Polskich Sił Zbrojnych, idąc do przyszłej, nieznanej im służby. Wszytko odbywało się w tajemnicy i po cichu.

     Przyjmuje się też, że nazywano ich tak, gdyż część ćwiczeń wykonywano nocą lub po zmierzchu, a zatem „po ciemku”. Wymagały one ostrożności i zachowania ciszy, dlatego kursanci zaczęli o sobie mówić „cichociemni”.

     Latem 1940 roku późniejszy cichociemny kapitan pilot Florian Adrian przywiózł do Anglii „Piosenkę Wileńską Więźniów na Łukiszkach”. Słowa przedostatniej zwrotki: „Wywalcz jej wolność lub zgiń !”, cichociemni przyjęli za swoją dewizę, a kpt. Adrian wkomponował je w mapę II Rzeczypospolitej, wiszącą w sali wykładowej w tajnym ośrodku szkoleniowym polskich skoczków w Audley End na południe od Cambridge w hrabstwie Essex.

     Cichociemni byli zrzucani do Polski w latach 1941-1944. Skoczków zrzucano głównie na terenie Polski centralnej i południowej: Okręg Warszawa Amii Krajowej (AK), Okręg Radom-Kielce AK, Okręg Lublin AK, Okręg Kraków AK.

W latach 1941-1942 do ich przyjmowania było wyznaczonych tylko kilka placówek wokół Warszawy.

     Od jesieni 1943 roku znormalizowano nadawanie kryptonimów placówkom odbiorczym (zrzutowiskom).

Placówkom z obszaru „Warszawa” nadawano nazwy domowych przedmiotów gospodarczych (np. Chochla, Tasak).

Jedna z nich w lesie koło wsi Baniocha otrzymała kryptonim „Kanapa”.

Współcześnie historyczne pole zrzutowe znajduje się w Baniosze w rejonie skrzyżowania ulic Wiejskiej i Pod Dębami.

 

 

Fot. 1. Orientacyjny rejon lokalizacji pola zrzutowego „Kanapa” w sąsiedztwie wsi Baniocha na wycinkach oryginalnej mapy niemieckiej z IX.1944 r.; skala: 1:25000; wydawca: Oberkomando des Heeres / Generalstab; źródło: Internet, portal MAPSTER - strona http://igrek.amzp.pl; mapa ze zbiorów The Library of Congres, Washington, DC, USA; dwa fragmenty mapy w ujęciu z dalszej i bliższej perspektywy; poniżej część legendy z ww. mapy; przykładowo „laubwald” oznacza las liściasty, „nadelwald” - las iglasty, „wiese” - łąka, „garten” - ogród, „cg.” - cegielnia; można w dużym uproszczeniu przyjąć, że zrzutowisko znajdowało się gdzieś na łąkach pomiędzy linią lasu i zabudowaniami Baniochy (na mapie teren na północ od ułożonych mniej więcej w jednej linii wzdłuż głównej drogi napisów „Baniocha” i „cg.”); głaz i tablica u zbiegu ulic Wiejskiej i Pod Dębami w Baniosze, upamiętniające operację „Weller 12” i skoczków cichociemnych, znajdują się w rejonie pola zrzutowego „Kanapa”

 

     Baniocha leży w gminie Góra Kalwaria przy drodze krajowej nr 79. Na przełomie XIX i XX wieku Baniocha była jednym z głównych dostawców cegieł dla Warszawy i jej południowych okolic. Cegły wytwarzały trzy cegielnie noszące nazwy: Feniks, Rozalin i Marki Grójeckie.

     Na skraju lasów należących do majątku również stopniowo narastał ruch budowlany. Stawiano rezydencje, wille i pensjonaty. Surowiec znajdował się na miejscu, a koszty transportu nie miały znaczenia. Dzięki temu w 1937 r. Baniocha była wymieniana wśród osiedli letniskowych w powiecie grójeckim obok Czerska, Złotokłosu, Szczak, Miasta Lasu Zalesie, Adamowa Zalesia, Gołkowa, Głoskowa, Wólki Kozodawskiej, Żabieńca, Chojnowa i Zalesia Górnego.

     Według rejestru ludności stałej Baniochy z 1935 roku na terenie letniska znajdowały się wille noszące nazwy: Sfinks, Bajka, Sezam, Krystyna, Marysieńka, Leśniczówka i Marzenie.

     W okresie międzywojennym powstała w Warszawie Spółdzielnia Grupa Techniczna. W Baniosze, w przebudowanych pomieszczeniach starej cegielni wytwarzano między innymi prądnice, silniki elektryczne, narzędzia i wózki akumulatorowe. Podczas okupacji hitlerowskiej Fabryka motorów elektrycznych Grupa Techniczna zatrudniała około 100 robotników.

     Wieczorem 16 kwietnia 1944 roku około godziny 19.30 z włoskiej bazy lotniczej w Brindisi, w ramach operacji „Weller 12”, wystartował samolot bombowy Handley Page Halifax B. Mk VI, oznaczony jako JP-181 „C”.

Fot. 2. Załadowany do lotu ze zrzutem bombowiec Halifax ze 148 Dyonu na lotnisku Campo Cassale koło Brindisi (Włochy); data: 1944 r.; źródło: Wikimedia Commons, Internet - strona: https://commons.wikimedia.org

 

     Załoga Halifaxa miała tylko jedno zadanie – dotrzeć do zrzutowiska „Kanapa” koło Baniochy i dokonać tam zrzutu cichociemnych wraz z materiałami wojennymi.

     Na pokład samolotu załadowano dziewięć zasobników, sześć paczek oraz czterech skoczków.

     W skład ekipy skoczków "Weller 12" (XLV) wchodzili cichociemni: ppor. Aleksander Tarnawski ps. „Upłaz”/„Wierch”, ppor. Stefan Górski ps. „Brzeg”/„Zdrój”, ppor. Gustaw Heczko ps. „Skorpion”/„Rogacz” i ppor. Marian Kuczyński ps. „Zwrotnica"/„Nurek”/„Korwin”.

Fot. 3. Aleksander Tarnawski, pseudonim „Upłaz”, „Wierch” (zdjęcie z 1943 r.); ur. 8 stycznia 1921 r. Słochocin - zm. 4 marca 2022 r. Gliwice; polski inżynier, chemik, major Wojska Polskiego, oficer broni pancernej Polskich Sił Zbrojnych i Armii Krajowej, cichociemny; źródło: Wikimedia Commons, Internet - strona: https://commons.wikimedia.org; fot. ze zbiorów Narodowego Archiwum Cyfrowego

 

     Przybliżymy przebieg akcji „Weller 12”. Będzie to opowieść o cichociemnych, ale także o oddziale Armii Krajowej, który z narażeniem życia przyjmował ich w miejscu zrzutu.

Do odtworzenia kulisów operacji żołnierzy polskiego podziemia posłużyły już istniejące opracowania, ale także unikalne materiały pozyskane z Archiwum Akt Nowych.

     W drugiej połowie maja 1943 roku w Rejonie V „Gątyń” AK na stałe pojawia się podporucznik Stanisław Milczyński ps. „Gryf” (1918-2016).

     W czerwcu 1943 roku „Gryf” opracował i przedstawił przełożonym z Armii Krajowej projekt utworzenia pod jego dowództwem drużyny Dywersji Bojowej w sile 9-15 ludzi.

„Gryf” pod koniec października 1943 roku przyjął do kompanii Dywersji Bojowej (Oddział Specjalny podległy operacyjnie „Kedywowi” Armii Krajowej) pięciu kursantów tajnego Kursu Podchorążych w Słomczynie: „Cichego”, „Daga”, „Radwana”, „Kiejstuta” i „Fanatyka”. Ostatecznie kompania po kolejnych wcieleniach liczyła 117 osób.

Fot. 4. Słomczyn (Kurs Podchorążych Rezerwy Rejonu V „Gątyń”), listopad 1943 r. - od lewej: pchor. „Dag” Marian Wielogórski, pchor. „Zajączek” Jerzy Jakubowski, pchor. „Cichy” Janusz Radomyski, ppor. „Gryf” Stanisław Milczyński (lat 25), pchor. „Radwan” Bogdan Łączyński, pchor. „Fanatyk” Paweł Gawenda, pchor. „Kiejstut” Ksawery Frank; źródło: Stanisław Milczyński, „Dziennik por. »Gryfa« 1939-1945”, Ontario 2005, Kanada

 

     Placówki Armii Krajowej, przyjmujące pomoc, istniały w rejonie Urzecza dopiero od 1943 roku, co ma bezpośredni związek z powstaniem oddziału „Gryfa”.

     Kombatanci wspominali po wojnie, że pola zrzutowe istniały w tym okresie w rejonie Królewskiej Góry (obecnie część Konstancina-Jeziorny) i Chylic.

Placówki te obsługiwał razem ze swoimi ludźmi sierżant podchorąży Józef Jabłoński „Wilczek”, dowódca 1 plutonu w oddziale podporucznika „Gryfa”.

Fot. 5. Sierż. Józef Jabłoński ps. „Wilczek”; ur. 25.02. 1905 r. Grodzisk Wielkopolski - zm. z ran 18.08.1944 r. Konstancin; spoczywa na Cmentarzu Powstańców Warszawy w Powsinie; źródło: ks. Jan Świstak (opracowanie i redakcja), Romana Komorowska-Filipiak i Jacek Latoszek (współautorzy), „Nasi Bohaterowie. Powstańcy 1944 roku Warszawa, Wilanów, Powsin, Jeziorna, Konstancin”, Centrum Kultury Wilanów / Urząd Dzielnicy Wilanów m.st. Warszawy, Warszawa 2014 (wydanie II: Warszawa 2015)

 

     Do czasu powstania placówki „Kanapa” miejscowy oddział AK korzystał z innego zrzutowiska.  

     Jeszcze w lipcu żołnierze oddziału dywersji bojowej „Gryfa” transportowali broń dla siebie z pola zrzutowego koło Grójca niedaleko miejscowości Łoś-Rogatki (placówka „Rogi”).

Było to konkretnie 15 lipca 1943 roku. „Gryf” i jego podwładni oraz inni akowcy z Warszawy przewieźli stamtąd do Słomczyna koło Konstancina pokaźny transport uzbrojenia pochodzącego właśnie ze zrzutów.

     W czasie Powstania Warszawskiego najwięcej zrzutowisk znajdowało się w Puszczy Kampinoskiej. Natomiast w Lesie Kabackim była placówka „Kabaty”, a w Lesie Chojnowskim wspomniana placówka „Kanapa”, na tak zwanej „Saharze”.

     Z innych należy wymienić wspomnianą placówkę „Rogi” czy drugą w pobliżu Runowa.

     Na placówce „Rogi” miał miejsce pierwszy zrzut sześciu cichociemnych w tym regionie, w ramach operacji „Smallpox” (ang. „Ospa”), w nocy z 1 na 2 września 1942 roku.

     Kompania Dywersji Bojowej „Kedywu” Armii Krajowej, dowodzona przez podporucznika Stanisława Milczyńskiego „Gryfa” (1918-2016), wchodziła organizacyjnie w struktury Rejonu V „Gątyń” – Piaseczno.

     Zgodnie z podziałem administracyjnym z okresu II wojny światowej Rejon „Gątyń” obejmował swoim zasięgiem gminy Wilanów, Jeziorna, Skolimów-Konstancin, Piaseczno (z wyłączeniem miasta-ogrodu Zalesie) oraz częściowo Nową-Iwiczną i Falenty.

     Był to oddział żołnierzy podziemia wyznaczony do zadań specjalnych, do jakich zaliczały się działania dywersyjne czy likwidacja konfidentów.

     Według stanu na dzień 31 marca 1944 roku 78-osobowa kompania „Gryfa” była wyposażona w 48 karabinów (11 automatów „Sten” i 37 kbk), 51 pistoletów, 45 granatów i butelki zapalające z benzyną.

W tym czasie 50 procent składu oddziału posiadało doświadczenie w akcjach zbrojnych – jak to określano w meldunkach: byli „zaprawieni w boju”.

     Na tle innych jednostek dywersyjnych Armii Krajowej działających wokół Warszawy była to formacja bardzo dobrze uzbrojona i doświadczona. Dywersanci „Kedywu” rekrutowali się spośród mieszkańców: Słomczyna k. Konstancina (18 osób), Opaczy nad Wisłą (12 os.), Chabdzina (6 os.), Chylic (18 os.), Dąbrówki (12 os.), Wilanowa (6 os.) i Powsina (6 os.).

     Do zadań Kompanii Dywersji Bojowej „Kedywu” AK Rejonu V „Gątyń” – Piaseczno należało między innymi: wykonywanie wyroków śmierci na konfidentach Gestapo, żandarmach niemieckich, a także pospolitych bandytach napadających miejscową ludność, niszczenie dokumentacji kontyngentowej i meldunkowej oraz urzędowych spisów inwentarza należącego do rolników czy rekwizycja benzyny przeznaczonej do produkcji butelek zapalających (tzw. „koktajli Mołotowa”). To właśnie żołnierze tej kompanii obsługiwali i chronili ponadto placówkę zrzutową „Kanapa” i podziemną radiostację w Konstancinie (w tzw. „Botyczówce” – w domu Romana Mularczyka „Bratnego”), a także transportowali broń ze zrzutów.

     Jak doszło do powstania zrzutowiska „Kanapa” ? W połowie sierpnia 1943 roku „Gryf” otrzymał od dowódcy Rejonu V „Gątyń” – Piaseczno AK, kapitana Mariana Bródki-Kęsickiego „Grzegorza” (1911-1998), rozkaz opracowania i zorganizowania obstawy własnej placówki zrzutowej.

Fot. 6. Plutonowy podchorąży Stanisław Milczyński, na 2. roku Szkoły Podchorążych Piechoty Ostrów-Komorowo (wrzesień 1938 r.); źródło: „Dziennik por. »Gryfa« 1939-1945”, autor: Stanisław Milczyński, Ontario 2005, Kanada

 

     „Gryf” wspólnie z „Grzegorzem” wybrali łąki w okolicy cegielni pod wsią Baniocha i placówce tej nadali nazwę „Kanapa”. Placówka w ich ocenie miała wiele zalet. Była położona blisko Warszawy. W przeciwieństwie do zrzutowiska w lasach spalskich, nie było tak dużego zagrożenia wykrycia przez Niemców zrzuconych transportów z pomocą (drogi pod Spałą było coraz bardziej kontrolowane).

Na początku września 1943 roku placówka „Kanapa” otrzymała status „bastionu”, czyli była przygotowana do przyjmowania dużych zrzutów.

     W związku z tym „Grzegorz” wyznaczył na stanowisko dowódcy placówki-bastionu podchorążego Leonarda Klimczaka ps. „Łuka”.

     Z kolei sierżant Józef Jabłoński „Wilczek” został dowódcą drużyny odbiorczej na tej placówce. Miał do pomocy 20-25 szeregowych z kompanii Dywersji Bojowej.

     Natomiast podporucznik Stanisław Milczyński „Gryf” dowodził komórką do spraw ubezpieczania placówki oraz transportu broni i skoczków do „melin”. Podlegało mu w tym zakresie 70-90 podoficerów i szeregowych ze wspomnianej kompanii Dywersji Bojowej.

     Na placówce „Kanapa” również w czasie Powstania Warszawskiego była przyjmowana pomoc.

Kapral Władysław Pietrzak, pseudonim „Prus” (1919-2008), z oddziału porucznika „Gryfa” wspominał o zrzutach dla powstańców warszawskich w sierpniu 1944 roku na placówkach „Kanapa” i w Lesie Kabackim.

     Kiedy czekał na zrzut w lesie w okolicach Baniochy (zrzutowisko „Kanapa”) słuchali radia. Szyfrem nadawana była bowiem informacja na temat tego czy danego dnia przylecą samoloty z pomocą dla Powstania, czy też nie. Jedna melodia oznaczała, że nie będzie zrzutu – był to „Chorał” Karola Ujejskiego, znany lepiej pod nazwą „Z dymem pożarów …”. Informację z pozytywną dla powstańców wiadomością przynosił otwór „Jeszcze jeden mazur dzisiaj”.

Jeden ze zrzutów dla powstańców w Lesie Kabackim miał miejsce 17 sierpnia.

     Akcję obsługiwała drużyna porucznika Wróbla. Przejęto między innymi materiały wybuchowe (w tym woreczki z „plastikiem”).

     Najwięcej zrzutów podczas Powstania przejmował jednak oddział porucznika Bolesława Ostrowskiego „Lancy” z Batalionów Chłopskich (przybył z okolic Biłgoraju na Lubelszczyźnie). Oddział „Lancy” wyspecjalizował się w ich obsłudze.

     Wiadomo również, że na przełomie sierpnia i września 1944 roku w rejonie wsi Jeziorki (pomiędzy Żabieńcem a Zalesiem Górnym) członkowie Batalionów Chłopskich rejonu Falenty, dowodzeni przez Henryka Rutkowskiego „Wiktora” („Dawidowskiego”) przejęli zrzut przeznaczony dla powstańców warszawskich. Tylko połowę przekazali Armii Krajowej. Zrzutu dokonano poza wyznaczonym polem zrzutowym.

Fot. 7. Szkolenie cichociemnych w Wielkiej Brytanii; zdjęcie ze zbiorów Narodowego Archiwum Cyfrowego (NAC); źródło: Internet, portal „Dzieje.pl”, strona: https://dzieje.pl

 

     Do chwili wybuchu Powstania Warszawskiego broń ze zrzutów stanowiła znaczną część wyposażenia żołnierzy AK Rejonu V „Gątyń”. Były to: 2 ręczne karabiny maszynowe, 27 pistoletów maszynowych, 21 pistoletów, 2 karabiny przeciwpancerne i 142 granaty zapalające.

     To właśnie żołnierze elitarnej jednostki dywersyjnej AK podporucznika Stanisława Milczyńskiego „Gryfa” przyjmowali zrzut cichociemnych na placówce „Kanapa” owej pamiętnej nocy z 16 na 17 kwietnia 1944 roku. W operacji „Weller 12” uczestniczyło 93 żołnierzy AK z wymienionej kompanii dywersji bojowej.

     W tej akcji wyróżnili się: sierżant podchorąży Józef Jabłoński „Wilczek” i kapral podchorąży Leonard Klimczak „Łuka”.

W zastępstwie podporucznika Stanisława Milczyńskiego „Gryfa” akcją dowodził plutonowy Henryk Dyszczyk ps. „Żbik”, dowódca 2. plutonu Kompanii Dywersyjno-Bojowej.

„Gryf” w tym czasie był na urlopie w Zakopanem u swojej siostry Heleny.

     Może ktoś pomyśleć, że taka służba na polu zrzutowym to nic takiego. Żołnierze podziemia przyjęli po prostu zrzut i po sprawie. Nic bardziej mylnego.

Każdy potencjalny zrzut lotniczy niósł ze sobą olbrzymie ryzyko konfrontacji z okupantem niemieckich i jego poplecznikami.

Żołnierze AK z narażeniem życia obsługiwali pole zrzutowe pod Baniochą w regionie, w którym gęsto było od niemieckiego wojska i współpracujących z nimi volksdeustchów, rekrutujących się z pobliskich osadników niemieckich.

     Zrzutowisko „Kanapa” leżało niecałe 3 kilometry od Konstancina, gdzie w czasie akcji „Weller 12” była zakwaterowana niemiecka kompania rezerwy żandarmerii wojskowej do zadań specjalnych. Ponadto w bliższej lub dalszej okolicy były rozlokowane inne garnizony niemieckie – w Górze Kalwarii, Piasecznie, Skolimowie-Chylicach, Klarysewie i Wilanowie.

     Trzeba wspomnieć, że akowcy koczowali we wskazanym miejscu dziesiątki godzin w oczekiwaniu na zrzuty, do których z różnych przyczyn nie dochodziło.

     Możemy się domyślać, że warunki atmosferycznej wówczas nie były sprzyjające. Cały czas przy tym musieli mieć w pogotowiu przygotowane do podpalenia ogniska sygnalizacyjne, które każdorazowo należało usuwać żeby nie zdradzać roli jaką faktycznie odgrywały miejscowe łąki.

     Najbardziej dawały się im we znaki noce w miesiącach zimowych, kiedy to przy silnym mrozie i śniegu leżeli zamaskowani na obrzeżu zrzutowiska na świerkowych gałęziach z bronią w ręku. Kilka razy zdarzyło się „Gryfowi”, że po trudach dnia i zajęciach na Kursie Podchorążych w pobliskim Słomczynie nie był w stanie opanować senności i po krótkiej drzemce budził się skostniały w kałuży roztopionego śniegu.

     Tym sposobem, wypatrując zrzutów, dyżurowali pod Baniochą 63 razy, nie licząc akcji „Weller 12”.

Tak było od września do października 1943 roku oraz w okresie styczeń - marzec i maj 1944 roku.

Od września 1943 do kwietnia 1944 roku załoga zrzutowiska musiała być przygotowana do przyjęcia zrzutu i skoczków-kurierów przez dziewięć dni każdego miesiąca.

     W praktyce wyglądało to tak, że od pierwszego dnia miesiąca, po pierwszych trzech dniach wyczekiwania na kwaterach w pobliżu „Kanapy”, następowała trzydniowa przerwa. Potem znów były kolejne trzy dni czuwania i znów trzy dni przerwy. I tak w kółko.

Właściwie „Gryf” i jego ludzie stracili już nadzieję i nie spodziewali się kwietniowego zrzutu, gdyż noce o tej porze stawały się coraz krótsze.

     Później od zrzuconych cichociemnych żołnierze „Gryfa” dowiedzieli się, że samoloty z ładunkami broni i skoczkami, których wyczekiwali na polu zrzutowym pod Baniochą w styczniu, lutym i marcu tego roku, albo musiały zawrócić z powodu złej pogody czy silnych ostrzałów niemieckiej artylerii przeciwlotniczej, albo zostały zestrzelone nad terytorium Niemiec.

     Zgrupowanie na „Kanapie” tak dużej liczby żołnierzy miało negatywne skutki (takie opinie wyrażali po wojnie sami weterani) – doprowadziło to do całkowitej dekonspiracja członków kompanii dywersji bojowej podporucznika „Gryfa”, a co za tym idzie zagrażało ich bezpieczeństwu. Wcześniej wszyscy nie mieli możliwości zetknięcia się ze sobą w jednym miejscu.

     W dniach dyżurów, podczas wieczornych audycji radia BBC z Londynu, nadawane były sygnały dla poszczególnych zrzutowisk w formie umówionych melodii (innych dla każdej placówki). Melodia była sygnałem, że samolot jest w drodze do danego pola zrzutowego. Dopiero po otrzymaniu sygnału załoga zrzutowiska miała za zadanie zająć wyznaczone stanowiska po godzinie 22.00 i czuwała na nich do 4-tej nad ranem.

     Wreszcie po ośmiu miesiącach trwania w pogotowiu bojowym i kilkunastu spędzonych nocach przy zrzutowisku, doczekali się tak wyczekiwanego zrzutu na „Kanapie”. Zrzut ten okazał się pierwszym i jedynym przed wybuchem Powstania Warszawskiego.  

     Przed północną 16 kwietnia 1944 roku Halifax z czterema skoczkami na pokładzie cały czas był w powietrzu. Każdy z nich miał na sobie umocowane pasy z pieniędzmi z przeznaczeniem dla polskiego podziemia. W sumie blisko 450 tysięcy dolarów w banknotach.

Fot. 8. Bombowiec Handley Page Halifax; źródło: Wikimedia Commons, Internet - strona: https://commons.wikimedia.org

 

     Dla zobrazowania jaki to był samolot, trzeba powiedzieć, że rozpiętość skrzydeł tej maszyny wynosiła prawie 32 metry, wysokość ponad 6 metrów, a waga - około 30 ton. Bombowiec był wyposażony w cztery silniki. Jego maksymalna prędkość wynosiła 502 km/h, zaś zasięg 2027 kilometrów. Maksymalny pułap, na jaki mógł się wznieść, wynosił 7315 metrów. Był uzbrojony w osiem karabinów maszynowych.

     Załogę tej nocy stanowiło siedmiu członków załogi w całości złożonej z Polaków. – Byli to: kpt. nawigator Edward Bohdanowicz (dowódca), plut. pilot Zygmunt Wieczorek, plut. bombardier Izydor Kołacz, plut. mechanik pokładowy Alfons Filipiak, plut. radiotelegrafista Witold Gołębiewski, plut. strzelec pokładowy Jan Rutkowski i kpr. strzelec pokładowy Leon Basaj.

Maszyna po starcie skierowała się nad Adriatyk, Jugosławię (Belgrad), Węgry (Budapeszt), a potem na nasz Kraków.

Pod Budapesztem odezwała się artyleria przeciwlotnicza. Wokół samolotu słychać było wybuchy, ale ostrzelanej załodze Halifaxa udało się ujść cało. Mieli sporo szczęścia.

     Nawigacja nad terenem Polski odbywała się wówczas „po meblach”, czyli według ukształtowania terenu. Po przekroczeniu Tatr samolot stopniowo obniżał lot i leciał możliwie nisko nad drzewami pod prawym skrzydłem mając Wisłę. W odpowiednim momencie pilot-dowódca skierował samolot w lewo w kierunku Góry Kalwarii.
      Po usłyszeniu samolotu, będąca w pogotowiu wydzielona grupa AK obsługująca placówkę wyłożyła na ziemi umówione światła.

Konkretne ustawienie świateł było jednoznaczne z przekazaniem lotnikom sygnału, że można dokonać zrzutu, i że wszystko jest w porządku.

Wówczas samolot podniósł lot na wysokość 1400 stóp (około 500 metrów), zapalił na chwilę światła pozycyjne i wykonywał naloty ze zrzutami.

     Po północy, między godziną 00:03 a 00:08, samolot cały czas wykonywał planowane naloty. Zrzucono 6 paczek i 9 zasobników.  Rozrzut pakunków na ziemi wynosił około 3 kilometry. Sprzęt uległ zniszczeniu, gdyż paczki spadły bez spadochronów. Dwóch paczek po zrzucie nie odnaleziono. Jedna z zagubionych paczek okazała się drogocenną przesyłką – zawierała ponad 2 tysiące sztuk złotych dwudziestodolarowych monet.

     Skoczkowie widzieli z okien bombowca, nadlatującego z południa, rejon zrzutu – nadwiślańska polana otoczona chyba leszczynami (jak zauważyli), w ciemnościach majaczyły jakieś wierzby.

Do skoków w napięciu przygotowywali się cichociemni. Wreszcie desant. Spadochroniarze kolejno jeden po drugi wyskoczyli z samolotu. Wszyscy czterej, po bezpiecznym zetknięciu z ziemią, szybko się wzajemnie odnaleźli.

Fot. 9. Por. Józef Orłowski tuż po wylądowaniu ze spadochronem w otoczeniu lotników (ćwiczenia spadochronowe), data fot.: dwudziestolecie międzywojenne; źródło: Koncern Ilustrowany Kurier Codzienny - Archiwum Ilustracji; Internet, strona Narodowego Archiwum Cyfrowego: https://audiovis.nac.gov.pl

 

Czy „desant” to dobre określenie w tej sytuacji ? – Z całą pewnością. Desantem nazywa się operację przeniesienia wojsk na teren przeciwnika dla wykonania określonego zadania.

Cichociemni właśnie z taką misją przybyli do ojczyzny. Były to nad wyraz ważne zadania, ale o tym później.

Fot. 10. Dzielenie czaszy spadochronu pochodzącego ze zrzutów zaopatrzenia dokonywanych przez brytyjskie samoloty RAF w Puszczy Kampinoskiej (ze zbiorów IPN); źródło: Internet, portal „Przystanek Historia”, strona: https://przystanekhistoria.pl

 

     Podkomendni „Gryfa” z obsługi pola zrzutowego zajęli się pakowaniem spadochronów i kombinezonów, które skoczkowie natychmiast z siebie zdjęli.

     Od razu po wylądowaniu zjawił się chłopak z grupy odbierającej zrzut i zwrócił się do podporucznika Tarnawskiego: „Witaj w kraju” … .

 

Ciąg dalszy nastąpi … .

 

                                                                                                Grzegorz Kłos

 

 

 

Materiały źródłowe:

1/ Stanisław Milczyński, „Dziennik por. »Gryfa« 1939-1945”, Ontario 2005, Kanada,

2/ Emil Marat, Michał Wójcik, „Cichociemni. »Wywalcz wolność lub zgiń«”, „Ostatni  Historia Cichociemnego Aleksandra Tarnawskiego ps. »Upłaz«”, Wydawnictwo „Wielka Litera”, 2016,

3/ „Archiwum Środowiska b. Żołnierzy VII Obwodu Okręgu Warszawskiego Armii Krajowej „Obroża”, Archiwum Akt Nowych,

4/ Łukasz Płatek, „Cichociemni. »Wywalcz wolność lub zgiń«”, Instytut Pamięci Narodowej, Internet, strona: https://ipn.gov.pl,

5/ Ewa i Włodzimierz Bagieńscy, „Baniocha”, Historia Wokół Nas, miesięcznik Co i jak (nr 18) październik 1999, Internet: https://web.archive.org,

6/ Internet, portal „Cichociemni elita dywersji”, strona: https://elitadywersji.org.

Free Joomla! templates by Engine Templates